Książę z bajki? ;)
Przygody z operacją ciąg dalszy:
Ostateczny termin powkładania we mnie „kilograma” tytanu przypadł na 23 października (poniedziałek). Dla upewnienia przed wyjazdem w niedzielę jeszcze dzwonimy, czekają na nas ;)
Po dotarciu do szpitala i ulokowaniu nas w pokoju dostałam obiad - puree z ziemniaka z dużą ilością sera pleśniowego z głębokiego oleju, niestety nie przeszło przez mój żołądek. Trudno ;) chwilę później już przybiegł chłopak z transportu medycznego, że jedziemy na RTG. Uparłam się, że chcę iść pieszo :) RTG zrobione, panie technik wypuszczają mnie z sali, mówimy sobie papa, patrzę nikogo nie ma, to nie będę stać jak ten kołek, windą przecież wjadę sama. Tylko biedny chłopak z transportu później latał po szpitalu szukając swojej zguby - mnie.
Po 2-3h okazało się, że profesor nie zaaprobował zdjęć i trzeba jeszcze raz. Tym razem zabrali mnie z całym łóżkiem, chyba wiedzieli, że z powrotem już sama go nie dopcham :D
Jeszcze rozmowa z lekarzem, jeszcze pielęgniarki z opisem przebrania się we wdzianko operacyjne (seksowną koszulkę z dupą na wierzchu, po ch ta dupa odsłonięta? Kolonoskopię czy lewatywę robią przy okazji czy jak?). Później okazało się, że dostałam też erotyczne bokserki, rozmiar XXL, ale z gumką.
Dowiaduję się, że jestem pierwsza w kolejce do operacji… i jedyna na ten dzień dla profesora. Cieszyłam się, że nie będę głodna czekać, dopóki mi pielęgniarka nie powiedziała, że o 6:00 przyjdzie po mnie ktoś z transportu… Już chyba wolę być głodna.
Oczywiście, jak zwykle przed operacją, umyłam włoski wieczorem. Później przydarzyła się dość przykra dla mnie sytuacja, gdzie próbując pomóc, stałam się workiem treningowym do wyżycia się za całe zło i niesprawiedliwość tego świata. W sumie ciężko mi z tą sytuacją, bo teraz panikuję, gdy napiszę coś z artykułów medycznych, że kogoś tym urażę i wolę się już nie odzywać za dużo. Poza tym, jak to ktoś mądrze mi powiedział, nie każda osoba prosząca o radę chce tę radę otrzymać :)
Ledwo zamknęłam oczy, przyszła pielęgniarka - halo, wstajemy! 5:30 rano. Ku… to środek nocy, tabletka nasenna jeszcze działa, a mi każą wstać i się ogarnąć. No cóż, powsadzałam stawy na miejsce i zwlokłam się z wyra. Wyprostowałam włosy (tak, jest to niezbędne do operacji! Należy tylko pamiętać o trzymaniu ramion, łokci i nadgarstków w stawie, noo i mieć leciutką prostownicę ;)), umyłam ząbki i czekam. Rodzice też czekają… No i tak mija 6 godzina, 6:15 mija… więc wymyśliłam, że jeszcze zrobię filmik jak ruszam głową na tym jednym kręgu ;) 6:30 minęła… 6:40 - JEST! Jedziemy ;) Profesor na korytarzu jeszcze zamachał, Doktor Opiekun życzył szczęścia, pielęgniarki zamachały, pojechałam.
Przed operacją, jak zwykle trzeba poczekać w sali przed-operacyjnej, miła Arabka zrobiła mi przesłuchanie (pytanie o imię nazwisko, wyznanie, rodzaj operacji, protezę zębów, śniadanie - wybierz 4) i odwieźli mnie do anestezjologów. Tam jak zwykle - ciśnienie, puls, ekg, wenflon, tysiące pytań, rozbieranie, w końcu maska na pysk i…
---------------------------------------------------------------------------
Z perspektywy rodziców:
Po cholerę kazali przyjechać na 6:00 skoro zabrali ją po 40 min, środek nocy, człowiek jeszcze nie kontaktuje, nie zdążył zjeść, nie zdążył sobie przypomnieć jak się nazywa, a tu trzeba się dostać do szpitala… każda minuta snu o tej porze jest ważna. Jak Ewę zabrali, wróciliśmy do hotelu zjeść śniadanie. Operacja miała trwać ok 5h, ale mimo to pojechaliśmy z powrotem do szpitala, by wiedzieć, co się dzieje. Dotarliśmy tam koło 9 rano, a tam okazuje się, że Profesor nas szukał. To pędem do jego gabinetu, ale on uspokajająco mówi, że ze mną wszystko OK, jednak żaden z 11 systemów zaaprobowanych w UE nie pasuje do moich śrub, dr H użył niszowego produktu, niedostępnego w Europie, V dzwonił już do USA, ale nikt nie odbiera, więc prosi nas o kontakt z lekarzem i jak tylko będzie wiadomo, co to za śruby, szpital od razu zamówi, operacja się nie odbyła.
Hahaha, hihihi jak zwykle sytuacja, której nie dało się przewidzieć, no ale skoro operacji nie było, to wszystko gra. Lepiej tak, niż miałby ją rozciąć ;) Nikt nie może uwierzyć w taki przypadek.
_______________________________________________________________________
Sala pooperacyjna:
Widzę białe coś, chyba światło, ktoś się kręci obok.
(ja) która jest godzina?
(ktoś) przed 10
(ja) jak to możliwe? Co się stało?
Skręcam głowę w lewą stronę, żadnego oporu, jakbym nigdy nie miała robionej fuzji…
Ta biel to ręcznik położony na oczy, by nie raziło mnie światło.
(ja) dlaczego ja mogę kręcić głową?
(ktoś) ktoś z neurochirurgii przyjdzie do Ciebie.
Skręcam głowę w prawo, właściwie próbuję, nie drgnęła ani o milimetr, za to mi napewno pękła czaszka. Ból rozchodzi się po całej głowie.
(ja) boli mnie głowa
(ktoś) już podaję leki
……………………………………………………………………………………………..
(ja) mogę coś do picia?
(ktoś) tak
(ja) która godzina?
(ktoś) 10:30
(ja) czemu jest tak wcześnie?
(ktoś) ktoś do ciebie później zajrzy
…………………………………………………………………………………………….
Ktoś znów podchodzi do łóżka, coś grzebie przy urządzeniach.
(ja) powiesz mi, co się stało?
(ktoś) neurochirurg Ci wyjaśni…
(ja) dasz mi pić? Która godzina?
..............................................................................................................................
(ja) dasz mi pić?
Ktoś psika mi czymś do ust, czymś słodkim…
(ja) która godzina?
(ktoś) po 11
(ja) przyjdzie do mnie neurochirurg?
(ktoś) później
(ja) boli mnie głowa
(ktoś) już dostałaś
(ja) ale mnie boli…
…………………………………………………………………………………………….
(ja) niedobrze mi…
…………………………………………………………………………………………….
(ja) jest tu ktoś?
…………………………………………………………………………………………….
(ja) mogę wody?
(ktoś) masz spray
(ja) niedobrze mi po nim
Łyczek wody…
(ja) która godzina? Co się dzieje?
(ktoś) zaraz pojedziesz do pokoju.
…………………………………………………………………………………………….
(ktoś) wszystko gra?
(ja) nie wiem, co się stało…
(ktoś) miałaś operację
(ja) wiem, ale jest za wcześnie
(ktoś) boli Cię?
(ja) bardzo, powiesz mi co się stało?
(ktoś) zaraz wrócisz do pokoju.
…………………………………………………………………………………………….
(ktoś) śpisz? Jedziemy do pokoju
(ja) która godzina?
(ktoś) 13
Nie mam pojęcia, którędy jadę, wiem tylko, że boli każdy obrót kółka łóżka, każde hamowanie, wjazd do windy, winda jadąca w górę, ale tu przynajmniej jest ciemno, wyjazd z windy też boli. Ustawianie łóżka w pokoju i ten okropny dźwięk zaciskanych hamulców też boli.
Podchodzi do mnie mama, pytam co się stało… słyszę taty głos gdzieś z tyłu ‚rozciął ją’. Wtedy już płaczę, bo dalej nie wiem, co się stało, od tylu godzin. Rodzice w skrócie opowiadają, co się wydarzyło, są w szoku, że przyjechałam w takim stanie - 3 wenflony w różnych miejscach, kilka miejsc po wkłuciach, oczy wciąż przykryte ręcznikiem, praktycznie od razu podłączono kolejną kroplówkę, założony cewnik (całe szczęście), zakrwawione włosy od wkręconych śrub od trakcji, praktycznie brak zdolności jakiegokolwiek ruchu, z raną na karku i z bólem, ogromnym. Rodzice myśleli, że jak zwykle w takich chwilach podejdę do sprawy na wesoło i uchachana wrócę do pokoju, ponieważ operacja się nie odbyła. A jednak…
Prawie odrazu dostałam kołnierz, jakieś 7 poduszek, później pielęgniarka dała mi koszulę szpitalną (bo oddali mnie przykrytą kołdrą), rodzice pogasili światła, zasunęli rolety i w sumie nie pamiętam, czy tego dnia się coś wydarzyło. Aktualnie trochę mi się te dni zacierają i nie wiem, co było kiedy… Napewno była wojna wewnętrzna Rodzina Kowalów a Doktor Opiekun. Codziennie był wzywany anestezjolog, codziennie nowy i każdy był nieprzygotowany - proponowali morfinę lub pyralginę (które wymieniam na początku listy o alergiach), a gdy dowiadywali się, że jestem na nie uczulona, zalecali zwiększenie dawki bezpiecznego tramadolu i kontakt z lekarzem wyższej rangi…
W końcu w środę pojawiła się Pani Doktor Anestezjolog, przygotowana do wizyty, zaleciła oksykodon. Pomógł. Po południu odłączyli mnie od większości rurek i wstałam wziąć prysznic. Kolejny anestezjolog pojawił się w piątek, ale ten przyszedł w sprawie kolejnej operacji. Powiedziałam leki, które mi się przypomniały na które jestem uczulona, ale odnośnie innych kwestii najlepiej, by skorzystał z poprzednich dokumentów, które wypełniałam… Przez weekend żaden anestezjolog więcej się nie pojawił.
Inną kwestią jest kołnierz - od pewnego czasu stabilizacja po operacji jest niewskazana, bo rozleniwia mięśnie i lepiej jak jest trochę ruchu jednak. No niestety u EDSa oczywiście jest odwrotnie (w artykułach medycznych o EDS można znaleźć sporo informacji w tym temacie), nasze ciała są delikatne, a kości kruche, łatwo o przesunięcie się śrub czy destabilizację fuzji. Doktor Opiekun łaził i jęczał, że tam w kręgosłupie się nic nie złamało i wszystko jest stabilne, więc kołnierz niepotrzebny. We wtorek (doba po operacji) miałam w końcu coś zjeść, podnieśliśmy oparcie łóżka, ściągam kołnierz, by się nie upaprać i kołnierza przy okazji też… wytrwałam kilka sekund, później już tylko ciekły mi łzy i telepałam się z bólu nie mogąc nic zrobić czy powiedzieć. Mama poleciała po pomoc i napatoczył się Doktor Opiekun, wszedł do pokoju i stanął, jak debil przy łóżku trzymając ten kołnierz… nie wiem czy on się telepał bardziej czy ja. W końcu mama z pielęgniarką kołnierz założyły i mnie spoziomowały. Doktor Opiekun Trzęsidupa już nic nie wspomniał o braku potrzeby kołnierza.
Ale… w tym tygodniu Profesora często nie było, ciągle przychodzili do mnie przypadkowi lekarze, nikt nie wiedział co i jak, każdy mnie namawiał do zdjęcia kołnierza. W końcu któregoś dnia był Doktor Chirurg, który brał udział w mojej operacji i powiedział wprost, że kręgosłup się chwieje, kompletnie nie ma żadnego zabezpieczenia, kręgi są niestabilne, większość więzadeł w ogóle nie spełnia swojej roli. Do operacji byłam zwiotczona, zastosowali trakcję podczas, porozciągali mięśnie i on nawet nie chce sobie wyobrażać, jaki to jest ból.
Pojawił się Profesor. Oczywiście obchód w środku nocy (6:30), ja pod szmatką, więc tylko mu zamachałam, że go słyszę, pomiział mnie po kołdrze, pogadał z Mamą, powiedział, że wszystko niestabilne, więzadło na C7/T1 w ogóle było pęknięte, widział sztuczne więzadła, ale to były tylko nitki plączące się między wyrostkami - pęknięte. Nie wyciągał śrub, bo bał się, że moje kości się skruszą, są tak delikatne - szanuję go za to, że w takiej sytuacji wybrał dobro pacjenta, sam narażając się na nieprzyjemności, czy nawet oficjalne oskarżenie. Mógł narazić mnie na ogromne komplikacje wyszarpując śruby i dorobić do tego teorię, mógł. Ale wybrał moje dobro. No i warknął na Doktora Opiekuna, że kręgosłup jest niestabilny i mam siedzieć w kołnierzu i się nie ruszać (Doktor Opiekun wysłał do mnie Fizjoterapeutę, który odmówił ściągania mnie z łóżka w tym stanie).
Codziennie na obchodzie była też walka z Doktorem Opiekunem o samopoczucie, on pyta jak ja się czuję, więc ja mu zaczynam mówić, że leki nie takie, bo z laktozą i słabo działają, na co słyszałam odpowiedź „to porozmawiaj z anestezjologiem o tym, ja jestem neurochirurgiem” - w tym wypadku niczego od niego nie chciałam, bo nie mam w zanadrzu guza w głowie, którego szanowny Doktor Opiekun mógłby wyciąć i być dumny.
W czwartek (trzecia doba po operacji) przyszły śruby, dlatego też umówiona została wizyta anestezjologa na konsultację przedoperacyjną (j/w) na piątek, a operację zaplanowano na poniedziałek 30.10. Miałam kilka pytań odnośnie operacji, a właściwie kwestii do przypomnienia - o wyprostowanie głowy, usunięcie dodatkowej śrubki od sztucznych więzadeł, które już nie działały, odbarczenie nerwu podpotylicznego (neuralgia po nieudanej operacji niezwykle się nasiliła). Doktor Opiekun twardo mi odpowiadał, że z takimi pytaniami do Profesora, bo to on mnie będzie operował… a Doktor Opiekun jest tu tylko do ozdoby najwyraźniej. A i jako ozdoba słabo się sprawdza.
W niedzielę Profesor zajrzał do mnie jeszcze, by wszystko potwierdzić i uspokoić, że implanty już są i możemy działać. Wtedy też Doktor Opiekun dostał opieprz, w poniedziałek już się nie pojawił.
Tym razem Profesor dopisał po mnie jednego pacjenta, ja byłam na 8 rano, a ten drugi na 13. 6:40 przyszedł Pan z transportu zabrać mnie na salę przed-operacyjną. Pominę, że rodak, ale trafiał tym łóżkiem o wszystkie ściany, a mnie bolał nawet ruch kręgów przy oddychaniu, a co dopiero przy uderzeniu. Na miejscu miałam taką neuralgię, że ledwo kontaktowałam. W końcu kilka minut po 7 zabrano mnie do anestezjologów i tam zonk… nikt nie wie o moich perypetiach z operacjami, a gdy usłyszeli o szoku anafilaktycznym, to prawie tam padli. Więc cała historia od nowa, tłumaczenie x razy dlaczego nie mogą otworzyć mi zbyt szeroko paszczy, w końcu zdyslokowałam tę żuchwę dla zobrazowania i przyspieszenia spraw. Następnie walka o żyły, już miałam ich popękanych tak wiele, że nie mieli gdzie się wkłuć, a i tak była wojna o wielkość igły, po 2 próbach dali mniejszą, bo już nie mieli się gdzie wkłuć, a kolejny błąd nie wchodził w grę. Podczas operacji i tak założyli mi port. Później tłumaczyłam, co to jest EDS, aż zobrazowałam na stawach (tam nie miałam już zdjęć do pokazania), wymieniałam na szybko leki na które mam uczulenie. Dogadaliśmy się w końcu, że to ja jestem felerną pacjentką sprzed tygodnia i tamto znieczulenie było OK. Najmłodszy został wysłany na poszukiwania papierów… A mnie znieczulał już sam Profesor Anestezjologii.
Operacja znów zaczęła się koło 8 rano a skończyła o 16:35… wybudzono mnie po 17 i pozwolono mamie przyjść mnie odwiedzić do sali wybudzeń. Było wszystko super, kompletne rozluźnienie na ramionach, szyi, idealna stabilizacja, prosta głowa, był tylko jeden problem… cholerny, okropny, straszny, okrutny ból ramienia z którym nic nie mogłam zrobić. I podkładki z poduszek, ręczników koców, leki przeciwbólowe, no nic nie działa.
Miałam Nowego Doktora Opiekuna. Do czwartku wiedziałam tylko, że jest, a on wiedział tylko, że jestem młodą kobietą - ciągle przykryta ręcznikiem, bo raziło mnie światło…
Kolejnego dnia po operacji wykonano RTG szyi - z tej okazji cewnik poszedł out i musiałam już sama wstawać do łazienki. I to była tragedia. Ból, płacz przy każdym ruchu… brak możliwości ustawienia ręki, bo leciała w każdą stronę. Zlecono RTG ramienia, wszystko było powykręcane i powykrzywiane, więc zawezwano ortopedę. Do czwartku leżałam tylko na prawym boku, wstawałam tylko do łazienki i tym sposobem moje już luźne prawe ramię jest jeszcze luźniejsze i coraz mocniej luzuje się biodro prawe. Do czwartku leżałam z chustką na głowie ze względu na nadwrażliwość na światło.
W czwartek ortopeda zleciła nowe RTG, ponieważ ramię ruszało się wedle własnego widzimisię. Kłóciłam się ze wszystkimi, że taki ból mam pierwszy raz, że nigdy mi tak nie latało… Jedna pielęgniarka ogarnęła w końcu, że zwiększanie dawki oxykodonu mi nic nie da, jeśli boli mnie ramię, które jest zwichnięte. Poszła pogadać z lekarzem od bólu, by dał mi zwykły ibuprofen… i pomogło :) na stan zapalny są leki przeciwzapalne, ale niestety w ogromnym bólu nie byłam w stanie jasno myśleć. Stan ostry zszedł, a ja dostałam ortezę w formie temblaka. Pomogło to w poruszaniu się i w końcu mogłam wziąć prysznic nie wyjąc z bólu i nie tańcząc przed łazienką (to był taniec bólu-bólu ;) ).
W piątek byłam się przejść z Rehabilitantem Bjornem (taką ma fryzurkę;)) po oddziale. Poza ramieniem głowa mnie nie bolała, całkowicie ustąpiły zawroty głowy, ustąpiły problemy z pęcherzem… Trochę pogorszył się wzrok i słuch, ale aktualnie wszystko jest w środku tak spuchnięte, że ciężko by było inaczej. Jestem też ogromnie zmęczona, ale to chyba bardziej kwestia operacji i walki o to ramię. W piątek RTG ramion nie wykonano, przez co Nowy Doktor Opiekun się wkurzył i ledwo się dowiedział, już leciał zadzwonić, a gdy go zatrzymałam, że ja nie o tym, powiedział „ok tylko szybko, bo muszę kogoś zabić” i RTG zrobiono z samego rana w sobotę.
Przez weekend każde chodzenie nasilało problemy z barkiem, co w konsekwencji doprowadziło do sytuacji, w której lewe ramię podniosło się wysoko do góry. W poniedziałek zarządzono wykonanie badanie eos i tomografii szyi, ponieważ głowa była skręcona i przechylona.
Przed eos, Nowy Doktor Opiekun mnie instruował, jak stać i mówił, że kobiety obsługujące to urządzenie tego w ogóle nie ogarniają. Na badaniu panie powiedziały, że to neurochirurdzy się nie znają i one nie wykonają badania, jeśli nie stanę jak one chcą, czyli nienaturalnie przechylona do przodu. W środę (dziś) powiedziałam o tym Opiekunowi i się wściekł na nie, oczywiście od razu poleciał zadzwonić ;)
Badania wyszły, że śruby trzymają, ale głowa jest skręcona. Nikt nie potrafi wyjaśnić tego fenomenu. Profesor patrzył w obrazki długo i cierpliwie, niestety nie doszedł do tego, jak skręcam głowę nie używając do tego szyi, która jest ześrubowana z moją głową. Jakieś pomysły?
Doszłam do wniosku, że problem z dysproporcją ramion był już dużo wcześniej, jeszcze przed operacjami szyi. Ramię lewe bolało, gdy musiało luźno wisieć, a gdy ktoś próbował je obniżyć ręka siniała i z czasem przestawałam ją czuć. Musiałam ją wykręcić do tyłu, by objawy ustąpiły. No ale przecież całe życie byłam zdrowa, nieprawdaż? Jak zgłaszałam problemy, to lekarze bagatelizowali je, to skąd miałam wiedzieć, że to nie nadwrażliwość, a objaw czegoś poważniejszego?
We wtorek do mojego myślenia musiałam przekonać rodziców, skończyło się kłótnią, ale i w końcu zrozumieniem, że pozycja w której lewą ręką łapię lewą łopatkę wybijając tym samym bark , łokieć i łopatkę sprawia, że moja głowa się prostuje… Uradziliśmy, że mama przyjedzie na poranny obchód. O godzinie 7 rano, a jakże. Chorzy ludzie spać nie muszą. Mój alarm w zegarku uparł się, że nie będzie dzwonił od kilku dni, ale mama obudziła mnie wystarczająco wcześnie. Udało się przekonać Profesora i Nowego Doktora Opiekuna o kolejną wizytę ortopedy.
Przyszła znów ta sama Pani Ortopeda, która była niezadowolona, że zmieniam zdanie - raz objawy były od operacji, raz po operacji. Więc wytłumaczyłam, że dyslokacja była po operacji, ale ucisk na struktury wewnątrz od dawna. Musiałam powtórzyć to z 15 razy. Powiedziała, że zrobi rezonans.
Dzisiejszy dzień był dla mnie trochę przełomem w tym wszystkim co się w okół mnie dzieje. Dość sporo płakałam, co nie zdarza mi się często. Jestem też zmęczona udowadnianiem, że nie jestem koniem - nie uzależniłam się od oksykodonu (który dziś mama odniosła pielęgniarkom na moją prośbę), nie wymyślam bólu, nie chcę siedzieć w szpitalu, miałam kiedyś marzenia, teraz mam jakieś plany… Nie chcę ponownie wyjść z bólem i zaleceniem „masz się rehabilitować i przejdzie”, bo wiem, że nie przejdzie. Moja rehabilitacja trwa ponad 7 lat, byłam w wielu miejscach, robiłam różne rzeczy i niestety, nikt nie był w stanie mi pomóc na dłużej z niektórymi problemami. A nie chcę za 3 miesiące przyjechać i powiedzieć, że mamy do naprawy piersiowy i lędźwiowy. One będą do naprawy, ja to wiem, ja to czuję… ale za jakiś czas. Jeszcze nie teraz.
Napatoczył się dziś Nowy Doktor Opiekun akurat w chwili kryzysu. Zmienił opatrunek, pozwolił się wygadać, wypłakać. Pomiział po ramieniu, został dłużej niż zwykle. Powiedział, że nie puszczą mnie do domu jeśli nie będą na 1000% pewni, że w ramieniu wszystko gra. To mnie pocieszyło. Jednak gdy patrzę wstecz i widzę ile tych rezonansów miałam, akurat kręgosłupa, ale mimo wszystko, wiem, jakie były wyniki, a jaki był stan rzeczywisty, to się boję. Boję się, że będzie w miarę ok na rezonansie, a problem jest zdecydowanie większy i i tak zostanę wypuszczona… A Nowy Doktor Opiekun jest fajny <3 ma zupełnie inne podejście niż ten pierwszy. Uśmiechnięty, pomocny, no i przede wszystkim wysłuchał, nie poszedł sobie, a mógł.
Więc jutro rezonans, trzymajcie kciuki, by ukazało się tam pięknie to, co mnie boli i mogli to szybko usunąć!
PS1 Jeśli ktoś chce obrażać mojego Profesora za moje cierpienie, to uprasza się o robienie tego w ciszy lub wylewanie pomyj na Doktora Głąba vel Doktora Opiekuna pierwszego. Miał zgłaszane i po to Profesor go trzymał, by mieć takie sprawy, jak firma śrub załatwione na już, a nie za tydzień. Mam nadzieję, że już tu nie pracuje głąb.
PS2 Doktor Głąb dostał opieprz od mojego taty za całą sytuację po I operacji typu „jak to może być, by w takim szpitalu miała miejsce taka sytuacja?!” - była to taka obraza majestatu, że Doktor Głąb ani razu tacie nie odpowiedział dzień dobry po tej sytuacji i omijał jak ognia - przechodził łącznikiem na drugi korytarz itp.
PS3 Na koniec na wesoło. Dowiedziałam się, że pokój obok mnie jest jakiś arabski książę, więc tam wyglądam, co to za książę z bajki. Nic nie widać. Dziś, jak Nowy Doktor Opiekun już opuścił mój pokój i zamknął drzwi, nagle ktoś stuka… czekamy z mamą aż wejdzie doktor/pielęgniarz/pielęgniarka/ktokolwiek, a tu nic… mama idzie do drzwi a tam sam książę mówi „Salam Alejkum”, to mama grzecznie Alejkum Salam, a ten coś burczy. Mama po angielsku, po niemiecku, ni huhu żeby ten arabski pojąć, ale dogadali się, że książę szuka doktora i pomocy. Na słowa „pomóc” to ja ozdrowiałam, a „księciowi” to twierdziłam, że nigdy nie byłam chora ;) i turlam się z łóżka, a tam… stary, brzydki dziad, w tym ich turbanie takim zawiniętym, na boso po korytarzu (może południa szukał?)… Na szczęście w międzyczasie mama znalazła Nowego Doktora Opiekuna, który pędził z odsieczą :D Aktualnie jakieś jalla jalla leci za ścianą :D
PS4 Stowarzyszenie jest oficjalnie zarejestrowane w KRS :)
PS5 Już nie płaczę :)
PS6 Wyglądam jak stary, długo-wąsaty Chińczyk :P Taki trochę myślowy, ponieważ sama czaszka bólu nie pokaże.
Komentarze
Prześlij komentarz