Angiografia a wenografia - wymień jedną różnicę

Jak spieprzyć pacjentowi dzień - odsłona… któraś z kolei. 

27 marca, wieczór - mimo mirtazapiny nie mogę zasnąć
27 marca, północ - wciąż nie śpię.
28 marca, 1:00 - gram na telefonie, więc wciąż nie śpię.
28 marca, 1:30 - oglądam Berlin przez okno szpitalne, nie śpię. 
28 marca, 2:00 - nie wiem co się dzieje, pewnie śpię. 
28 marca, 3:00 - patrzę na telefon rozbudzona, pewna, że już mam wstać. Próbuję znów zasnąć.
28 marca, 4:00 - j/w.
28 marca, 4:30 - no żesz cholera jasna. 
(…)
28 marca, 6:30 - pieprzę, wstaję. Kręcę się po pokoju nie wiedząc, co mam zrobić. Ogarnęłam więc włosy, ubrałam się, pochodziłam. 

28 marca, 7:30 - kończę robić śniadanie, które zamierzam spożyć. O 8:00 zaplanowany był transport, więc powinnam się spokojnie wyrobić z myciem zębów (mycie zębów to dla mnie coś jak rytuał, którego moja mama nienawidzi - nie ma zmiłuj, z zegarkiem w ręku 3 min mycia muszą być).

28 marca, 7:45 - wchodzą panowie z transportu, ja z rozdziawioną paszczą gotowa do wzięcia kolejnego gryza i już czuję, jak mastocyty budzą się do życia, wiedząc, że zamykać paszczę będę w stresie. SZLAG. Na szczęście w związku z tym, że mogę chodzić, panowie pozwolili mi zjeść do końca. 

Koniec końców pchali mnie na wózku, więc nie wiem o co chodziło z tym chodzeniem?
Przed szpitalem rozstawiają ten wózek, jak lektykę i wsadzają mnie razem z nim do karety. No cóż, niektórzy urodzili się księżniczkami i muszą z tym żyć! 

Po 15 minutach docieramy do drugiego szpitala. Ratownik prowadząc mnie do poczekalni macha do znajomego lekarza, ten natomiast szedł ze szczebioczącą pielęgniarką, więc jedynie grymasem dał znać, że ratownika zauważył. „Fucking doctors” wyrwało się memu towarzyszowi, ale zaraz przeprosił, twierdząc, że weterynarze są spoko :D

Godzina 8:10 - sadzają mnie na zydelku w poczekalni Szpitala Virchow. 
Godzina 8:20 - wwożą łóżko. Po chwili logują na nim pacjenta z poczekalni. Siedział facet w kurtce, w butach, we wszystkim i stoi teraz nad tym łóżkiem zastanawiając się, co począć z odzieniem. 
Godzina 8:30 - dociera mama.
Godzina 9:00 - czekamy.
Godzina 9:30 - do korytarza wwożą jakąś „babcię”. 
Godzina 10:00 - dalej czekamy.
Godzina 10:30 - mama jedzie zjeść śniadanie.
Godzina 10:35 - do poczekalni wwożą chłopca - na oko 6-7 lat. Mamie każą się pożegnać, twierdząc, że dziecię będzie grzeczniejsze samo, i wskazują poczekalnię. 
Godzina 10:40 - dziki krzyk dziecka. Wychodzi lekarz, a później pielęgniarka. Szukają mamy chłopca. Chyba jednak z tą grzecznością nie wyszło. Jak mama mówiła, że chłopiec sam będzie się awanturował, to mama była głupia i się nie znała, a teraz "mamo ratuj". Biedne te mamy - jak nie lekarze traktują je jak popychadło, to jeszcze dzieci się złoszczą. 

Pielęgniarka przychodzi do mnie i mówi, że najpierw zrobią zabieg dziecku, a ja na tym zydelku mam czekać kolejną godzinę. Dobra zagrywka, przecież nie będę kłócić się podczas wrzasków małego pacjenta. 

Godzina 11:20 - przychodzi doktor. Uwaga, uwaga. Właśnie dowiedział się, że mam MCAS (no tak, po co papiery czytać wcześniej) i w związku z tym zdecydowali oni, że mam dostać steryd i leki antyhistaminowe przed zabiegiem, mam czekać kolejne 2 GODZINY

Przypomnę, że czekam już ponad trzy. 

Co więcej, on mi zbada TYLKO tętnicę, a nie tętnicę i żyłę. Jak, cholera jasna, mówiłam, że badanie żył to wenografia, to się ze mną wszyscy kłócili żem głupia i podczas angiografii sprawdzą mi oba naczynia. 

Nie potrafię tego pojąć, jak chcę badanie tętnic w nogach, to słyszę, że nie trzeba, bo rzadko tętnice w nogach chorują i mogą mi zbadać tylko żyły. A jak mówię, że w ręce szwankują mi żyły, to słyszę, że będziemy badać tętnice, bo żyły w rękach rzadko chorują. Fuck logic. 


Co ma mi wyjść w angiografii ręki, jeśli na badaniu USG u dr B wyszło, że tętnica podobojczykowa jest w porządku, a problem jest z żyłą? 

Po leki antyhistaminowe mam się zgłosić na oddział neurochirurgii. Prowadzi mnie inny pan transporter. Tam oczywiście nikt nic nie wie, więc sadzają mnie na kolejnym krzesełku. Niedługo później przychodzi mama, nie udało jej się zjeść śniadania w hotelu. 

Piszę do prof. V co teraz z tą angiografią. Po sekundzie automatyczny mail zwrotny „jestem na wakacjach”. Tzn napisane było więcej, ale mniej więcej tyle z całego tekstu wynikało. SZLAG. Kasy za badanie nie oddadzą, jak sama zrezygnuję. 

Mama pisze więc do sekretarki prof. V.

A ja po 5 min dostaję mail od profesora. Myślał, że zbadają oba naczynia podczas angio, ale może lepiej zrobić dwa badania. 

Tak, jasne, do bankructwa jeden krok. 

Przychodzi pielęgniarka i pyta mnie o wkłucie (wenflon w sensie), na moją próbę kręcenia głową dostaję opieprz. Miałam chyba sama ten wenflon sobie założyć. Zostaje wezwana lekarka. Po jej przybyciu dowiaduję się, że przysługuje mi łóżko. Wzrok lekarki pada na wolne pod ścianą i tam mnie loguje. Zwracam uwagę, że wenflon musi być max niebieski (miała różowy). Jak mama zauważyła, że pani doktor już zbiera się do wykładu, jaki to różowy jest dobry, wkracza. Lekarka idzie po niebieski - success!

Wenflon nr - failed. 
Poszukiwania kolejnej żyły trwały jakieś 5 min. 
Wenflon nr 2 - success!

12:30 - kroplówka nr 1
13:00 - kroplówka nr 2
13:30 - dostaję koszulkę szpitalną. Pielęgniarka prowadzi mnie do łazienki, bym mogła się przebrać. Jak wyszłam z niej, łóżko stało pod drzwiami. Kazano mi się położyć na łóżku i… odwieźli mnie te 5m z powrotem pod ścianę razem z łóżkiem. 
14:00 - kroplówka nr 3
14:15 - przychodzi pan z transportu, jedziemy na badanie! Kroplówkę dostałam do ręki. Nie wiem, czy mam ją wypić teraz, czy co.

Nie ma bata, czekamy dalej. Kroplówka wciąż w ręce.
14:40 - zaczynamy! W końcu. Na cholerę ten transport był o 8???

Koszulkę podciągnęli mi do pasa, na stópki dali kołdrę. Wejście od pachwiny, więc doktor musi mieć łatwy dostęp - niczego nie może być w tej okolicy :( na szczęście pielęgniarka zakłada paseczek przyklejany do brzucha, coby pacjent czuł się bardziej komfortowo. Ze względu na MCAS podłączają mnie do urządzeń. Odkrywają kroplówkę w ręce i znów dezaprobata. Chyba jednak miałam ją wypić po drodze. 

Przychodzi doktor:
[Dr] zastanawiam się co zrobić z twoim uczuleniem na lidokainę (środek znieczulający)
Stać, pytać pacjenta i dumać. 
[JA] ale bupiwakaina jest ok
[Dr] (do kogoś) przynieś bupiwakainę
[Ktoś] buwi… co?!
Yyy?
[Dr] buPIwakainę 

Czekamy. Doktor wyszukuje tętnicę - dość nieprzyjemne. 
Podanie znieczulenia też nie należy do najprzyjemniejszych doznań. Natomiast dojścia do tętnicy nawet nie poczułam. Zabolało dopiero, gdy doktor oddał kateter studentce/rezydentce(?), ale szybko ją poinstruował i dalej było już bezboleśnie. Doszliśmy do lewej tętnicy podobojczykowej. Kontrast podany i… drożna. A jakżeby inaczej ;) 

Lekarz mimo to każe ułożyć rękę w pozycji, w której mam objawy niedokrwienia. Rękę spuszczam w dół, daję znak, że już, doktor podaje kontrast i… tętnica się przytyka! Ale nie trochę, nie ledwo zauważalnie, a porządnie! Doktor się cieszy, ja się cieszę, rezydentka skonsternowana, co jest. Lekarz tłumaczy, że jak są objawy, to dobrze jak coś wyjdzie, by było wiadomo, jak działać. Jestem w szoku! Przecież u dr B na USG było ok.
Przy okazji sprawdzamy prawą tętnicę podobojczykową - jest ok w obu pozycjach. 

Teoretycznie podczas angiografii nie powinnam się ruszać, by nie uszkodzić tętnicy (w końcu rurka jest wewnątrz naczynia), jednak w moim przypadku ten ruch był niezbędny, a i dla lekarza było to ważne, bo rzadko obserwują taki obraz. 

Po badaniu doktor z pielęgniarką założyli opatrunek uciskowy (coś na kształt majtek sumo) i kazali leżeć 6h. Nie wolno mi było wstać nawet do toalety przez ten czas. 

Godzina 15:20 - odstawili mnie do poczekalni razem z łóżkiem i miałam czekać na transport. Zamówiony był na 15:40. Przyjechali koło 16… Podchodzą i pytają „możesz wstać?” 
Tak, jasne, biegam, latam pełny serwis.  
Jeden ratownik w tył zwrot i poszedł po łóżko karetowe. W tym czasie dowiaduję się, że standardowo pada zdanie: „pacjent może chodzić, nie musicie brać łóżka, ale trzeba go zawieźć na łóżku, bo nie może wstawać”. Fuck logic. 

Do „swojego” pokoju szpitalnego dotarłam po 16. I leżę… 

W szpitalu miałam być na jedną noc. Ta jedna już minęła. Wydawało mi się to dziwne, że muszę być przed badaniem, a po badaniu mogę wrócić do domu mimo, że jest ono obarczone ryzykiem krwotoku, gdzie w razie "w" trzeba operować. 

Godzina po 18:00 - przychodzi dr Zębata i oznajmia, że zostaję do jutra. Zonk. Mówi, że nie widziała jeszcze wyników, więc pokazuje jej zdjęcie na swoim komputerze - zszedł jej ten szelmowski uśmiech. Mówi, że powiadomi profesora. Mam ochotę zrobić to sama, ale mama mnie stopuje. A szkoda. 

Myślicie, że teraz dalej będzie zlecał badania, czy będzie mi już wierzył na słowo? ;) Tak czy siak, chciałabym wenografię, by wiedzieć co z tą żyłą przed operacją, żeby nie było niespodzianek.

Wytrwałam 6h bez wstawania!

Następnego dnia na obchodzie jest zastępca prof. V, który mówi mi, że mam się umówić do profesora wraz z chirurgiem naczyniowym, by ustalić plan operacji odbarczenia TOS. 

Tak, dobrze widzicie, odbarczenia TOS - po raz 3. Nikt nie wie, jak ta tętnica emigrowała w górę i ulokowała się na reszcie żebra, skoro normalnie jest w miejscu, gdzie część żebra została usunięta. I obaj lekarze, prof. V i dr Sch. widzieli, że już jest "wolna". EDS - never ending story. 

Po wypisie chcę się umówić do profesora. Jest ta mniej kumata sekretarka, która twierdzi, że może mnie umówić na za miesiąc, bo to a tamto. Po 15 min stwierdza, że rano ktoś odwołał wizytę na 11 kwietnia, ale to była łączona wizyta, czyli miał być neurochirurg i neurolog jednocześnie i ona teraz nie wie, czy może umówić tylko do profesora na ten czas. 

Nie no, napewno lepiej, by i neurochirurg, i neurolog siedzieli w tym czasie i patrzyli na siebie. 

Sekretarka stwierdza, że ona może napisać maila do prof. V, ale ona od wczoraj pisze i profesor jej nie odpisuje. Miałam na końcu języka, żeby poinformować ją, że mi odpisał od razu. 

Uznałam, że próba umówienia wenografii będzie powyżej jej możliwości. 

Amen. Wracamy do domu. Z drogi piszę maila do Zębatej, co z wenografią. Na odpowiedź czekam 4 dzień. 

——————————————————

Podczas pobytu w szpitalu mama kupiła bezglutenową pizzę, ale z serem. Po dziś dzień nie mogę oddychać. A ponoć nietolerancja kazeiny i laktozy nie ma wpływu na układ oddechowy?! 

——————————————————

Kilka dni temu odkryto nową tkankę w organizmie człowieka - śródmiąższe. Piszą, że ma to ogromny wpływ, jeśli chodzi o leczenie nowotworów. Ja natomiast dostrzegam ogromne powiązanie śródmiąższa z prawidłowymi wynikami badań obrazowych w EDS i MCAS. Ciekawe czy kiedyś opiszą to powiązanie? ;) 

——————————————————


Aktualnie mamy Święta Wielkanocne, u MCASa i EDSa wiąże się to z hałasem, zmęczeniem i bólem głowy od w/w hałasu i zapachów jedzenia. U ateisty jest to po prostu rodzinny obiad ;) 

Lisek uznał, że on też będzie świętował z nami ;)
Natomiast kot udaje, że jest zającem. 
Świat staje na głowie.


Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Jeszcze jeden oddech...

Shunt, stabilizacja kręgosłupa, bomba, fluoroskopia....

Miesiąc po operacji TOS