Niska szkodliwość czynu w praktyce

W 2014 roku spotykałam się z chłopakiem imieniem Łukasz. Było to na 3 roku moich studiów, a więc wtedy, kiedy już fatalnie się czułam i ciężko było mi racjonalnie myśleć. Łukasz był wtedy dla mnie pomocny, miły i przyjacielski, starał się pomóc w mojej nauce i nieco wykorzystał fakt mojego złego samopoczucia. A ja, mimo wyraźnych sygnałów, że z facetem jest coś nie tak, brnęłam w ten związek. Opowiadał mi o dwóch pięknych dziewczynach, które prawie się pozabijały o niego (Jessica i Stephanie) - wielokrotnie przeszło mi przez myśl, że gość zmyśla. Nie był ani przystojny, ani mądry, ani bogaty. Zdecydowanie poniżej przeciętnej. Po decyzji o dziekance i powrocie do domu, by zdiagnozować co się ze mną dzieje, pojechałam na tydzień do niego do Birmigham w Anglii. Już wtedy rodzice wsadzili mi do walizki dodatkowy telefon "na wszelki wypadek" czując, że coś jest nie tak. Po powrocie zdecydowałam o rozstaniu, chłopak był mitomanem i przyznał, że zrobił jakiś przekręt finansowy ze swoim kolegą, w czym ja nie chciałam brać udział (niezależnie od tego, czy było to prawdą czy kłamstwem). Łukasz jeszcze przyjeżdżał do mnie i prosił o powrót, szczęście w nieszczęściu - przy rodzicach twardo obstawiałam przy swoim. Później chłopak wymyślił, że ma białaczkę i zarzucił mi, że porzucam chorego człowieka.

We wrześniu 2014r. miałam już spokój. Myślałam, że będzie tak, jak w każdym innym związku - rozstanie i kontakt od czasu do czasu lub kompletny jego brak. Tak było przez niecałe pół roku. W styczniu 2015r. rano obudziło mnie z 1000 telefonów (przesadzam świadomie), że na jednej z motocyklowych grup na Facebooku (od 2012 do 2014r. jeździłam motocyklem i należałam do wrocławskich grup motocyklowych na fb i poza) ukazało się moje zdjęcie wklejone przez jakąś Jess Spencer z podpisem, że jeśli ktoś chce to ma ona więcej różnych moich zdjęć i może je wysłać komukolwiek, kto tylko zechce. 

Post został usunięty bardzo szybko przez administratorów - nawet nie zdążyłam go zobaczyć. W związku z tym skontaktowałam się z Łukaszem. On nic nie wie, on z Jess nie ma kontaktu i w ogóle to nie jego problem. Olałam sprawę, bo co więcej mogłam zrobić?

W marcu 2015r. zadzwonił do mnie telefon. Dzwoniącym był mężczyzna, który chciał się umówić. Nie wiedziałam o co chodzi, więc facet się rozłączył. Następnego dnia moja skrzynka była pełna wiadomości i telefonów od obcych ludzi, mężczyzn. Kilku z nich, jak dowiedziało się, że nie mam o niczym pojęcia, powiedziało mi, że ogłoszenie znaleźli na portalu erotycznym - wysłali mi link. A tam poza zdjęciem wszystkie dane - jakie studia, telefon, mail, facebook, adres zamieszkania z informacją, że oferuję usługi erotyczne i można dzwonić i pisać o każdej porze dnia i nocy. Zapłakana pojechałam z mamą na policję - sir policjant powiedział mi "to po co się z nim spotykałaś? To niska szkodliwość czynu, nie ma sensu nawet zaczynać sprawy". Jakbym wiedziała, to bym się nie spotykała, ale mądry Polak po szkodzie. 

Pojechałam znów następnego dnia z nadzieją, że będzie inny policjant dyżurny. Miałam farta, była kobieta, przyjęła zgłoszenie. Dostałam numerek i po ok. pół godzinie przyjął mnie policjant z dochodzeniówki. Był bardzo empatyczny, spisał wszystkie wiadomości, które dostałam od tych facetów, nazwę strony internetowej, numery telefonów... wszystko. Bardzo starał się pomóc.

Znów napisałam do Łukasza (a może to było w poprzednich wiadomościach?). On oczywiście nic nie wie i zainsynuował, że może to ja sama wrzuciłam ogłoszenie na ten portal randkowy. Natomiast w jednym z maili napisał mi, że Stephanie (której ja w życiu nie widziałam na oczy i nigdy nie poznałam, co więcej wątpię w jej istnienie) widziała mnie na lotnisku i dworcu w Szwajcarii i jak szłam tam do lekarza. Tu mnie zmroziło - obca osoba nie rozpozna obcej osoby, a tym bardziej nie w 3 miejscach w obcym kraju. Wiedział też o moich prywatnych wiadomościach.

Dodam, że był to czas, kiedy dowiedziałam się o złamaniu C1 (styczeń 2015r), w kwietniu 2015r miałam pierwszą operację, a później już wiecie, jak było.

Poza zgłoszeniem na policję, wymieniłam wszystko - numer telefonu, maila, facebooka, telefon i komputer (ten został oddany do serwisu, by go wyczyścili do zera - okazało się, że było na nim coś, co utrudniało procedurę, podejrzewali wadliwą aplikację lub wirusa, ale nie doszli do tego, co to - kosztowałoby mnie to drugi komputer). 

Policja oddała sprawę innej komendzie, tam były 2 kobiety, które zostały przypisane do mojej sprawy. Tu byłam już przygotowana i poszłam z prawnikiem. Policjantki również starały się pomóc. Dość szybko znalazły jego adres domowy w Szczecinie i Birmigham. Przekazały sprawę prokuraturze i tu mur. Po roku prokuratura umorzyła postępowanie. Odwołałam się i Sędzina powiedziała, że ona nie dopuści do umorzenia postępowania, bo faceta trzeba ukarać - wznowiła postępowanie. Na co prokuratura uznała, że oni nie mogą nic zrobić i zawiesili sprawę. 

Od policjantek i prawnika dowiedziałam się, że prokuratura miała wszystko podane na tacy, co więcej przesłuchali Łukasza, ale nie sprawdzili jego komputera, bo uznali, że nie ma sensu. Nie wystosowali też pisma do Facebooka, by ten podał IP osoby wrzucającej zdjęcie na grupę motocyklową, jak również nie skontaktowali się z serwisem erotycznym. NISKA SZKODLIWOŚĆ CZYNU. 

Ok. Pogodziłam się z tym. Do czasu... W 2017r w sierpniu znów leciałam do USA do neurochirurga. Była burza we Frankfurcie, gdzie mieliśmy międzylądowanie, a z powodu braku paliwa, wylądowaliśmy na innym lotnisku - przez to spóźniłyśmy się z mamą na ostatni tego dnia lot do Waszyngtonu. Linie lotnicze zagwarantowały nam hotel i lot następnego dnia. A rano tuż przed podróżą jadłyśmy śniadanie i jak zwykle przeglądałyśmy wiadomości. Natknęłam się na jedną o treści mniej więcej: Łukasz H., lat 30, urodzony w Szczecinie, mieszkający na stałe w Birmigham w Anglii porwał modelkę, wsadził ją do walizki, przetrzymywał przez tydzień i próbował sprzedać jako prostytutkę. Zmroziło mnie. Pokazałam mamie, ta sama reakcja. Od razu kontakt z prawnikiem - to ten sam. Po powrocie znów policja itp. - a prokuratura ma w dupie. 

11 czerwca 2018r mój brat dzwoni do mnie i wysyła link do artykułu (in english) - Łukasz Herba został skazany na 16 lat i 9 miesięcy więzienia za porwanie modelki. Niech nawet wyjdzie po połowie czasu za dobre sprawowanie i tak - JESTEM SZCZĘŚLIWA I USATYSFAKCJONOWANA. Nawet jak moją sprawę umorzą.

A polska prokuratura niech czuje się winna - brak kary spowodował, że facet czuł się bezkarny i kontynuował swoje praktyki. A gdyby sprzedał tę dziewczynę? Zielonogórska prokuraturo - jesteście odpowiedzialni za to, co się z nią stało. I nie wierzcie w doniesienia mediów, Łukasz Herba to mitoman. I nawet jeśli się znali wcześniej, to mógł ją wykorzystać tak, jak wykorzystał mnie, gdy czułam się naprawdę źle. 

Każdy z nas popełnia błędy - większe lub mniejsze, na tym polega życie. Krzywdzenie drugiego człowieka to jedno, psychopatyczne jednostki były, są i będą, ale godzenie się na tę krzywdę i to przez organy, które skonstruowano po to, by bronić naszych praw, to już skandal. Dobrze, że Łukasz nikogo nie zabił i że skończyło się to tylko tak, jak się skończyło. NISKA SZKODLIWOŚĆ CZYNU.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Jeszcze jeden oddech...

Shunt, stabilizacja kręgosłupa, bomba, fluoroskopia....

Miesiąc po operacji TOS