Operacja TOS - odcinek II

[edit: mama zwróciła mi uwagę na kilka szczegółów, więc wpis został poprawiony zgodnie ze wskazówkami rodzicielki]

Nie pamiętam momentu wybudzenia. Zresztą niewiele pamiętam z 4 dni po operacji, więc opis wzoruję częściowo na opowieści rodziców, a częściowo na przebłyskach mojej świadomości. Mogą więc być błędy w kolejności.

Operacja trwała prawie 8 godzin (zaplanowane były 2-3h), ponieważ okazało się, że miałam dużo zrostów (tyaa, a jak mówiłam Prof. V, że mam zrosty to wywracał oczami), a lekarz nie chciał niczego uszkodzić, więc pomalutku sobie dłubał, usuwając zrosty oplatające nerwy splotu ramiennego i naczynia krwionośne milimetr po milimetrze.  Wyszedł zadowolony z efektu, bark był na miejscu, łopatka też, żebro usunięte. Mojej mamie pozwolono się ze mną zobaczyć, ale jak tylko mnie zauważyła i zaczęła płakać, to od razu kazano jej poczekać na zewnątrz. Okazało się, że do chirurga w odwiedziny przyszedł mój neurolog. Cud! Gdy cała trójka gadała sobie na korytarzu, mnie pędem wywieziono z sali wybudzeń. Neurolog i naczyniowiec zawinęli fartuchy i za mną, na tomograf. 

Obudziłam się bez czucia lewej strony ciała. 

Pamiętam jak stało nade mną multum ludzi i ktoś mnie pytał czy czuję, jak mnie gdzieś dotyka. Chyba odpowiedziałam nie, bo ściągnęli ze mnie kołdrę i pytali dalej. W końcu ktoś przykrył mi ręcznikiem oczy, bo płakałam z bólu głowy i światłowstrętu. Zrobiono tomografię kręgosłupa w związku z podejrzeniem jego złamania pod fuzją i odwieziono mnie w końcu na intensywną terapię, a do ręki dostałam przycisk do pompy z oksykodonem, której działania w sumie nie ogarniałam. Nawet w tej prostej czynności wymagałam pomocy.  Wciąż nie było wiadomo, co się stało, tomograf nie wykazał uszkodzenia. Badał mnie też ten znajomy neurolog. I też nie ogarnął co się stało. 

Mama napisała do mojego neurochirurga, Prof. V. e-mail dość histeryczny. Po kilku godzinach zmobilizowała się, by napisać bardziej rzeczowo. Profesor odpisał, że jest w Korei. Równie dobrze mógłby być na Marsie. Jak nie Japonia, to Korea, ten facet dnia na tyłku nie usiedzi. I co z tego, jak dalej nie wie jak mnie naprawić… Zdalnie zaordynował wprowadzenie sterydu i norepinefryny, w razie jakbym miała udar.  

Pozwolono mamie ze mną zostać na intensywnej terapii na noc i nawet dostawili jej łóżko. Późną nocą kłóciłam się z dyżurującą lekarką na temat założonych wenflonów. Ponoć na nią krzyczałam, że do operacji założono mi zbyt duże igły i dlatego nie mogę ruszać jedną stroną ciała. Nie wiem, co mój mózg wymyślił, skoro prawa strona też była pokłuta, a jednak nią ruszałam. Trudno jednak wymagać logicznego myślenia od osoby w ciążkim bólu i po operacji amputacji żebra. Dyskutowałyśmy też na temat tego, jak zwało się urządzonko zamontowane do mojej tętnicy podczas operacji kręgosłupa… Koniec końców lekarka wyciągnęła mi wenflon z lewej dłoni, a ja… zaczęłam ruszać palcami. Kobieta uparła się, że nie jest możliwe, by igła miała wpływ na moją zdolność ruchu, pytała czemu jestem dla niej nie miła (bardzo ją za to przepraszam, ale niestety nie pamiętam sytuacji, zazwyczaj staram się być uprzejma nawet w dużym bólu) skoro przecież zrobiła to o co prosiłam. Nie było też jej winą, że do operacji wsadzili mi igły dla konia. Dała się przekonać, by wyciągnąć mi wenflon ze stopy. Niestety nie przywróciło mi to ani czucia ani możliwości ruchu nogą. Za to byłam coraz mocniej spuchnięta.

Następnego dnia rano był obchód. Lekarze kompletnie nie wiedzieli, co się stało. Moja mama przekazała im wiadomości od Prof. V., jedna lekarka chciała do niego zadzwonić, ale gdzie żeby bóg podał numer telefonu pacjentowi lub chciał rozmawiać z innym lekarzem. Doktorka świadomie lub nieświadomie przekręcała nazwisko Profesora i brzmiało to mniej więcej jak “Profesorik”. Ktoś zapytał kim jest ten “Profesorik”, na co doktorka odpowiedziała, że to ten o którym kiedyś pisano w gazetach, że został najmłodszym profesorem i objął wszystkie oddziały neurochirurgiczne w Charite przed 30 rokiem życia. Nie omieszkał rozwalić panującego tam systemu i wprowadzić własnego. Co by nie mówić, dał facet radę.

W związku z brakiem poprawy mojego stanu i kompletnym brakiem pomysłu co mogło się stać, obchód uznał, że może lepiej, by przenieść mnie do Charite. Prof. V. w mailach do mamy również mocno naciskał na transport, ponieważ jeśli mam udar, to zaraz miną 24h w ciągu których można cofnąć zmiany wywołane przez niedokrwienie części mózgu. Wezwano karetkę z 2 ratowników medycznych. W związku z podejrzeniem uszkodzenia kręgosłupa umocowano mnie na specjalnym łóżku, przypięto pasami i nadmuchano materac, aby nie było szans niczego więcej zepsuć w drodze. Pan Ratownik był ze mną i z mamą z tyłu, a Pani Ratowniczka prowadziła karetkę najdelikatniej jak to możliwe i włączała “ioio” tylko na światłach, jak nie mogła przejechać. Jestem jej za to niezwykle wdzięczna, bo “ioio” wewnątrz karetki daje okropny pogłos, jakbyś siedział wewnątrz grającej trąbki.

Podróż odbyła się bez komplikacji i niespodzianek. Ratownicy dostarczyli mnie na ostry dyżur Charite i czekali, aż ktoś się mną zainteresuje. W pewnym momencie słyszę poruszenie, bieg kilku osób, awantura, odgłos zatrzymania. Dowiaduję się, że jakiś przestępca zaczął uciekać policjantom. Jakim trzeba być debilem, by próbować uciekać wśród chorych i w tłumie osób zdolnych do Twojego złapania, pod okiem kamer… No ale trudno mówić o wysokim ilorazie inteligencji osoby popełniającej przestępstwo/a i dającej się złapać. Ratowniczka przestawia moje łóżko mówiąc, że z boku będzie bezpieczniej. Przestępcę zakuli w kajdanki i odprowadzili w miejsce, z którego próbował uciec. 

Mają mnie przełożyć na szpitalne łóżko, ale pojawia się problem. Kobieta z ostrego dyżuru okazuję się mieć szalejącą menopauzę i tylko jedno elektryczne łóżko, którego za nic nie chce nikomu wydać. Ratownicy mówią, że dla mnie to łóżko jest niezbędne, bom po operacji, w połowie sparaliżowana, z ciężkim bólem. Kobieta niezrażona drze się na każdego, kto na nią spojrzy i jak cerber pilnuje leżanki z pilotem, jak różowego wibratora na baterie. Na szczęście ja mam szmatkę na oczach, więc Menopauza nie wpada na pomysł, by czegoś ode mnie chcieć. Rzuca papierami od pielęgniarki i twierdzi, że ona nie będzie nic robić. W końcu zostaje gdzieś wezwana, a moi Ratownicy szybko biorą łóżko elektryczne i mnie na nie przenoszą. Żegnają się i życzą dużo zdrowia.

Nie do końca kojarzę, kiedy i jak przyszli lekarze. Ktoś pyta, dlaczego operację na TOS miałam robioną w innym szpitalu, skoro jestem ich pacjentką i że mam teraz za swoje. Ktoś inny przytomnie mówi, że Charite nie robi operacji TOS z dostępu śródpachowego, a miałam już 2 zabiegi z dostępu nadobojczykowego u nich, które skończyły się niepowodzeniem. W pewnym momencie wokół mnie robi się tłoczno. Jest lekarz, który nie dopilnował dostarczenia śrub do mojej operacji kręgosłupa. Super. Jest też Polka z neurochirurgii. Pytają mnie o czucie, co się stało itp. Informują nas, że Prof. V. już do nich dzwonił i informował o sytuacji. Mają zrobić rezonans głowy i w razie czego jest już 2 lekarzy w pogotowiu gotowych do operacji.

Pod aparaturą próbują położyć mnie płasko na plecach - brak mi tchu, próbuję się podnieść, ale wtedy robi mi się czarno przed oczami i opadam z powrotem na leżankę. Staram się podeprzeć, by złapać oddech. Nie mogę ani leżeć, ani usiąść. W jednej pozycji się duszę, w drugiej odlatuję. Później określono to jako “atak paniki”. Zirytowane techniczki odwożą mnie do pokoju, w którym jest mama i lekarka. Badania nie zrobiono. Ściągają anestezjologa. I zaczynają się dywagacje. Może podać przeciwbólowe jak do operacji to mi przejdzie. Mama przytomnie mówi, że ból to zniosę każdy. Ale 15 minut pod mri bez oddychania to raczej nie. Pada decyzja o intubacji i mnie usypiają z informacją, że jeśli coś znajdą, to zabiorą mnie prosto na operację. 

Po zwiotczeniu i zaintubowaniu wciąż nie mogą położyć mnie wystarczająco płasko do badania. Czyli mam “atak paniki” i nie chcę współpracować nawet będąc nieprzytomna. 

Rezonans czysty, a więc udaję. Ląduję na intensywnej terapii w pokoju dwuosobowym. Za zasłonką starszy mężczyzna, nieprzytomny. Wiem o nim od mamy. Słyszę kobietę, która z nim rozmawia. Nie wiem czy jest noc czy dzień. Mam podłączone pompy ze sterydem i z epinefryną. Mam silny ból głowy. Nie mogą jednak z nich zrezygnować, ponieważ ich brak powoduje spadek ciśnienia poniżej 90/50 i wzrost pulsu powyżej 100/min.

W końcu zaczynają mnie badać i rodaczka prosi mamę na zewnątrz. 

[Polka/z/neurochirurgii] Czy Pani córka kiedykolwiek symulowała objawy?
[Mama] Nie, nigdy. 
[PzN] Ona ma odruchy, tzn., że nic jej nie jest. To psychosomatyczne. 
[Mama] Niemożliwe, zawsze wychodziła organiczna przyczyna jej dolegliwości, nawet jak nikt jej nie wierzył. 

Polka wraca do mnie z zamiarem udowodnienia, że wymyśliłam objawy. Tak jakby pacjent podczas 8-godzinnej narkozy miał czas i chęci, a co ważniejsze możliwości, by znaleźć sposób jak tu się dostać do innego szpitala i tam utrudnić lekarzom dzień. I w sumie po co, jeśli miałam zapewniony 10-dniowy dostęp do opioidów w pompie, czyli sama sobie podaję na własne życzenie, pełną opiekę, współczucie i możliwość bezczynnego leżenia ze 100% atencją ze strony rodziców? 

Lekarka ściąga ze mnie kołdrę i koszulę zostawiając mnie nagą wśród tych wszystkich ludzi. Proszę, by mnie przykryła. Nie. Ona będzie badać i jej nie interesuje, że czuję się “niekomfortowo”. 
“Masz normalne odruchy, wszystko czujesz.” 
“Przestań udawać.”
“Nic ci nie jest.”
“To psychosomatyczne.”

Lekarce próbowałam pokazać, że mimo stabilizacji szyi mogę kręcić głową. Ta stwierdziła, że to normalne ponad pół roku po operacji i mam nie wyszukiwać nowych objawów. Prosiłam, by dotknęli, jak spięte są moje mięśnie karku - “nie będę ci robić masażu!”. Chciałam, by tylko sami się przekonali, a nie rozmasowywali…

Nie wiem, ile razy mnie odkrywali i ile razy twierdzili, że nic mi nie jest. Wiem, że prawa stopa bolała mnie od ciągłego sprawdzania odruchów. Lewej nie czułam i nie mogłam nią poruszyć, więc było mi wszystko jedno co z nią robią. Płakałam, prosiłam, by dali mi spokój. Prosiła moja mama, prosił mój tata. Rodzice próbowali przekonać lekarzy, że nigdy przenigdy nie udawałam objawów. Oni (lekarze) tylko chodzili ze smartfonami i śmiejąc się, upierali, że nic mi nie jest. Bo przecież rezonans nic nie wykazał. 

W międzyczasie pojawia się lekarz, który upiera się, że moje objawy są psychosomatyczne. Stoi oparty tyłkiem o szafkę naprzeciwko mojego łóżka z ironicznym uśmiechem, ja odkrywam jedno rozjechane oko, patrzę na niego i pytam “serio?”. Co trzeba mieć w głowie, by młodej dziewczynie, która straciła władzę w jednej nodze, próbować wmówić, że nic jej nie jest i to tylko figle jej umysłu. Bardzo uspokajająca i podtrzymująca na duchu teza, “nie wiemy co ci jest, więc wmówimy ci, że to psychiczne”. Czemu od razu nie zawieziecie mnie na psychiatrię w kaftanie bezpieczeństwa? Może prosto na elektrowstrząsy? A może lepiej utopić, by sprawdzić czy nie jestem czarownicą? 

W sumie, skoro mój umysł już tworzy surrealistyczne wizje, to czemu do cholery nie zabrał mnie na Malediwy? Albo Seszele? Piłabym tam sobie drineczki z palemką na białym piasku plaży wpatrując się w horyzont oceanu. 

Nocny pielęgniarz był bardzo miły i bardzo zabiegany. Ponoć próbowałam z nim gadać, bo jako jedyny mi wierzył. On przepraszał, że ma jeszcze innych pacjentów i musi iść… Rozumiałam to. A przynajmniej teraz rozumiem. Rano obudziłam się pod 3 kocami, zagotowana od wewnątrz. Wątrobę można było wyciągnąć bezpośrednio na talerz z cebulką i zjeść. Pielęgniarz nie potrafił wytłumaczyć dlaczego dawał mi te koce, ale chciał dobrze. Wcześniej miałam też pompę wdmuchującą gorące powietrze pod kołdrę. Nie dość że byłam spieczona, to jeszcze spuchnięta, jak balon przed wybuchem. Dostałam więc zmrożone patche. 

W nocy miałam wrażenie, że w kącie pokoju przy suficie jest wielki cień. Mimo że złowrogi, dawał mi pewien spokój. Czasem znikał, a później znów wracał i mi się przyglądał. A może patrzył na mojego sąsiada? Najpewniej był po prostu efektem mojej wyobraźni po lekach. 

Moja mama pozostawała w kontakcie z Prof. V. Zapytała czy rezonans rzeczywiście czysty, jak mówią lekarze. Profesor odpisał, że tak, do tego mam odruchy i on wątpi w organiczną przyczynę dolegliwości, sugerując psychiczną. Mama odpisała mu, że kiedyś też wątpiła, ale wielokrotnie przekonała się, że mówię prawdę i znajdowała się przyczyna, nawet jak nikt nie wierzył. Choćby ostatnia sytuacja z TOS, Charite nie potrafiło zdiagnozować i lekarze przewracali oczami na moją sugestię, a w kilku innych ośrodkach od razu potwierdzono ucisk. I to wcale nie mały.

Kroplówki z solą fizjologiczną łagodziły rozsadzająco - ściskający ból głowy, zawroty, foto- i fonofobię, zaburzenia widzenia (mogłam patrzeć tylko jednym okiem jednocześnie, w innym wypadku obrazy mi się nakładały i były kompletnie niewyraźne - doubble i blurred vision). Mięśnie szyi były spięte tak bardzo, że nie mogłam już ruszyć głową, a rodzice nie mogli rozróżnić co jest kością, a co mięśniem, Usunięcie żebra było zupełnie nieodczuwalne, więc odmówiłam opioidów. W niedzielę pod wieczór zaczęłam minimalnie ruszać palcami u lewej stopy. Rodzicom i mi bardzo ulżyło. 

W poniedziałek o 7 rano do mnie na intensywną przyszedł Prof. V. z ekipą. Byli zdziwieni, że nie czuję bólu po operacji, a po mojej deklaracji, że czucie wraca Profesor powiedział “no to zaczynamy normalny dzień pracy”.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Jeszcze jeden oddech...

Shunt, stabilizacja kręgosłupa, bomba, fluoroskopia....

Miesiąc po operacji TOS